Za oknami (śnieg), zimno, ciemno się robi już o 15… No tak, to grudzień, ani się obejrzycie, a już święta będą. Najpierw kolędy w centrach handlowych, potem kolędy w radio, potem szał zakupów, aż wreszcie nadejdą Święta. W wigilię uroczysta kolacja z rodziną, dzieci pójdą się bawić prezentami, dorośli w zadumie będą rozmawiać „o starych Polakach”, później pasterka. Następnego dnia uroczyste śniadanie, potem być może jeszcze obiad w gronie rodziny i powoli sytuacja będzie się rozprężała. Dzieci będą lepiły bałwana (jeśli śnieg będzie), dorośli zaczną załamywać ręce i biadolić: „Tyle jedzenia! I kto teraz to wszystko zje”. W tej atmosferze nadejdzie drugi dzień świąt, dzień już niezbyt uroczysty, raczej dzień lenistwa, który zakończy się nieśmiertelną formułką „święta, święta i po świętach”. A gdy dzieci już wrócą do szkoły to zacznie się licytacja, kto lepszy prezent dostał. Przy okazji warto też przypomnieć i zwrócić Waszą uwagę, że Boże Narodzenie to nie czas dawania prezentów tylko czas zadumy. Prezenty – jeśli już są – powinny być naprawdę symboliczne. To czas dla rodziny. Ale wiemy, wiemy, to jak do ściany mówić. Nasza tradycja, nasza kultura, nakazuje dać drogi prezent. W końcu wciąż w narodzie funkcjonuje szlacheckie „zastaw się, a postaw się”. Tej kwestii nie będziemy jednak roztrząsać, nie uzurpujemy sobie prawa do bycia sumieniem narodu.
Tak, w dużym uproszczeniu, wyglądają święta Bożego Narodzenia w Polsce. A zastanawialiście się kiedykolwiek jak te święta obchodzą mieszkańcy reszty świata? Czy ich tradycja bardzo różni się od naszej? Warto takie rzeczy wiedzieć, bo to fantastyczny temat do pogawędki przy wigilijnym stole – tak między karpiem, a kluskami z makiem (swoją drogą u kogo z Was na stole goszczą kluski z makiem?). Czy Niemiec dogadałby się na temat świąt z Holendrem? A jak to jest na niedalekiej Ukrainie czy w odległej nam Portugalii? Albo zupełnie obcych nam kulturowo Chinach? Czy tradycje w mroźnej Szwecji są podobne do polskich? Temu wszystkiemu postaramy się przyjrzeć, aby umilić Wam czas przy świątecznym stole.
Pewnie nie wiecie, że ten gruby facet w czerwonym kubraku, który wrzuca prezenty przez komin ma pomocnika? Ale w Austrii każdy to wie. Święty Mikołaj podróżuje z kaprawym, rogatym złośliwcem Krampusem. Mikołaj daje prezenty grzecznym dzieciom, a Krampus straszy te niegrzeczne i daje im rózgi. Ale warto wiedzieć, że Austria jest także ojczyzną jednej z najpiękniejszych na świecie kolęd „Stalle Nacht, heilige Nacht” (Cicha noc). O godzinie 17 w każdym oknie rozbrzmiewa mały dzwoneczek. To właśnie sygnał to rozpoczęcia kolędy.
Do Niemiec tylko przysłowiowy rzut kamieniem, ale tam już inne są zwyczaje. Tak jak u nas na choince największą ozdobą jest gwiazda albo czubek, tak w Niemczech nie ma choinki bez… ogórka. Tak, właśnie ogórka. A konkretnie bombki w jego kształcie. I to wcale nie gdzieś wysoko, żeby było widać, tylko nisko i niekoniecznie na widoku. Nisko, bo ogórkowa bombka ma być dostępna dla dzieci. To dziecko, które ją pierwsze znajdzie dostaje dodatkowy prezent i błogosławieństwo na nadchodzący rok. Warto tez wspomnieć, że Niemcy kupują prawie wyłącznie prawdziwe choinki. Sztuczne cieszą się tam bardzo małym wzięciem. Oni po prostu kochają prawdziwe drzewka. Może o tym świadczyć chociażby fakt, że najpopularniejsza niemiecka piosenka świąteczna jest właśnie o choince (O Tannenbaum).
Pozostając w naszym kręgu kulturowym przenieśmy się na Ukrainę. Chociaż, właściwie, to jednak inna kultura. U Was już mieszkania wypucowane na błysk? Pamiętaliście oczywiście o każdej pajęczynie w rogu sufitu? A Ukraińcy nie pamiętali. Właściwie pamiętali, ale o tym, żeby tych pajęczyn nie sprzątać. Bo im większa, tym lepiej. Stanowi bowiem niejako dodatkową ozdobę do choinki. Ma to swoje korzenie w starej legendzie o ubogiej wdowie i jej dzieciach. Nie mogli sobie oni pozwolić na ozdoby choinkowe, ledwo pieniędzy na jedzenie starczało. Postawili więc zwykłe drzewko, nieozdobione i poszli spać. Rano, pierwszego dnia świąt, wstali i widzą, że drzewko jest pięknie przyozdobione. Okazało się, że to żyjący gdzieś w kącie pająk spowił choinkę pajęczyną, która mieniła się w świetle i błyszczała jak najpiękniejsze ozdoby. Z czasem pajęczyna ta przemieniła się w srebrne i złote nici i rodzina nie była już więcej biedna. W dzisiejszych czasach, wspominając tę legendę, na choince ukrywa się plastikowego pająka. Zwyczaj naprawdę przyjemny, ale współczujemy ludziom z arachnofobią.
Na niedalekiej Białorusi zwyczaje są podobne jak u nas, mamy w końcu wspólną historię. Ciekawostką może być natomiast to, że bardzo często święta są tam obchodzone dwa razy. To po prostu wynik częstego mieszania się rodzin, gdzie jedno z małżonków jest katolikiem, a drugie wyznania protestanckiego. Wówczas jedne święta są normalnie w grudniu, a drugie dwa tygodnie później.
Na Łotwie należy zapomnieć o grzecznych kolędnikach chodzących od drzwi do drzwi i umilających nam czas swoim śpiewem. W Boże Narodzenie Łotysze zmieniają się nie do poznania. Swoje przebieranki nazywają mumifikacją, co już może dawać pewne wyobrażenie o skali przedsięwzięcia. W tę świąteczną noc ulice zapełniają się ludźmi przebranymi za niedźwiedzie i kozy, a nawet zombie czy snopy siana (zwłaszcza ten ostatni strój musi wyglądać zjawiskowo).
Ciekawie jest również w Rosji. Tam dominuje prawosławie więc wszystko wygląda nieco inaczej. Uroczyście świętowana jest noc z 31 grudnia na 1 stycznia. To właśnie wtedy Dziadek Mróz ze swoją wnuczką Śnieżynką roznosi prezenty. Natomiast samo Boże Narodzenie świętowane jest tydzień później, 7 stycznia. To bardzo radosne święto (u nas raczej kojarzy się z zadumą). Całe rodziny idą wtedy do cerkwi i składają sobie życzenia. Do tradycji należy zapalanie świec w oknach i ognisk na ulicach, aby rozgrzać rodzące się Dzieciątko. A do tych domów, gdzie świeci się świeca zachodzą dzieci z papierowymi gwiazdami i składają życzenia.
Te święta radosne są również na Węgrzech. Organizuje się tam bale dla dzieci. Największy z nich odbywa się w Budapeszcie, w budynku parlamentu. Uczestniczą w nim znani artyści i aktorzy. Z tradycji warto wspomnieć o sianie wkładanym pod obrus. Każdy wyciąga sobie źdźbło. Wyciągnięcie najdłuższego niechybnie zwiastuje długie życie. W święta Węgrzy jedzą pieczonego indyka, zupę rybną i rosół z kury. Obowiązkowym elementem jest także ciasto z makiem, ponieważ mak zapewnia rodzinie miłość.
Krok przez jedną granicę, krok przez drugą i jesteśmy w Czechach. Pamiętacie polską zabawę andrzejkową z wyścigiem butów? Więc buty równie ważną rolę odgrywają u naszych południowych sąsiadów. W wigilijny wieczór czeskie kobiety (a konkretnie czeskie panny) stają w progu z butem w dłoni. I rzucają nim za siebie, przez ramię. Jeżeli but upadnie tyłem do drzwi to przez kolejny rok dziewczyna pozostanie panną. Natomiast jeżeli upadnie noskiem do wejścia to nie pozostaje nic innego jak tylko szykować się na rychłe wesele. Nie wiemy natomiast co się dzieje, gdy but upadnie bokiem. Czesi to, co prawda, zadeklarowani ateiści, ale tradycja świąteczna wygląda podobnie jak u nas. Szał zakupów, potem Wigilia, prezenty, dzielenie się opłatkiem, wspólna kolacja, czas z rodziną… Wówczas tłumnie odwiedzane są także kościoły, które w ciągu roku raczej świecą pustkami.
Pamiętacie austriackiego Krampusa? W Holandii mają swojego Czarnego Piotrusia. To czarnoskóry pomocnik Mikołaja. Taki czarny charakter, który bierze na siebie przykry obowiązek poinformowania niegrzecznych dzieci, że w tym roku będzie tylko rózga. Tradycją jest, że holenderskie dzieci malują sobie węglem twarz, upodobniając się do Czarnego Piotrusia, i biegają tak po ulicach. Odbywają się również parady, a jedną z ich atrakcji jest przejazd platformy z Mikołajem i jego czarnymi sługami. Nie, nie, to nie rasizm. Czarny kolor ma być nawiązaniem do sadzy, piekła i diabła.
A co tam słychać na Wyspach? W Wielkiej Brytanii wigilijny posiłek zaczyna się już w południe, w gronie rodziny. Zatem nie będziemy tu mówić wieczerzy, a bardziej o obiedzie. Jada się wówczas pieczonego indyka i „płonący pudding”. Wieczorem dzieci wywieszają za drzwi specjalne pończochy, by rano znaleźć je wypełnione prezentami. Anglia jest także ojczyzną pocałunków pod jemiołą. Mają one przynieść szczęście i spełnienie marzeń. To także ojczyzna kartek świątecznych. Pierwszą taką kartkę zaprojektował Jon Horsley w 1846 roku. Był na niej napis „Wesołych Świąt Bożego Narodzenia i szczęśliwego Nowego Roku”.
Jeszcze jeden ciekawy zwyczaj spotkamy w Walii. Wystarczy głowa konia i już mamy przednią zabawę. Właściwie nie tyle głowa, co konkretnie czaszka. Nabija się ją na kij, przykrywa prześcieradłem i biega po ulicy. Ale nie tak bez celu. Bez celu to nikt nie biega. Trzeba podbiegać do przechodniów i gryźć ich tą czaszką na kiju. Każdy taki ugryziony zobowiązany jest do zapłacenia drobnej ofiary. Ci Walijczycy to prawdziwi jajcarze. Ostatni raz się tak doskonale bawiłem jak wieszałem firanki. Ale co tam, wiadomo, że Anglicy (w tym momencie Walijczycy obrażają się za nazwanie ich Anglikami) mają specyficzne poczucie humoru.
Trochę już zimno się zrobiło, więc przenieśmy się w bardziej sprzyjające klimaty. Ot, taka na przykład Portugalia. W Polsce tradycja nakazuje zostawić jedno miejsce przy stole dla zbłąkanego wędrowca. Najlepiej z już przygotowanym nakryciem. Portugalczycy idą krok dalej i podczas świąt celebrują pamięć o tych, którzy odeszli. U nich również jedno miejsce przy stole jest puste. Ale nie dla niespodziewanego gościa, a raczej dla tych, których już z nami nie ma, dla zmarłych. I jest ono suto zastawione jedzeniem. Wierzą, że taka szczodrość wobec zmarłych zapewni im szczęśliwe wejście w nowy rok. Ciekawym jest, że zwyczaj stawiania choinki jest dość młody, wkroczył w latach 50. XX wieku i był początkowo przyjmowany z niechęcią i dystansem. Niestety w Portugalii wcale nie jest łatwo o prawdziwą choinkę dlatego zwykle jest ona zastępowana plastikową dekoracją. Ciekawym zwyczajem jest też ognisko rozpalane w miasteczku Penamacor, niedaleko hiszpańskiej granicy. To zwyczaj znany w całym kraju, ponieważ to ogromne przedsięwzięcie, ognisko jest gigantyczne. Ma na celu, podobnie jak w Rosji, ogrzać rodzącego się Chrystusa. Opał jest zwożony na główny plac miasta już na kilkanaście dni przed Wigilią. Ogromne ognisko jest budowane 23 grudnia i rozpalane w nocy z 23 na 24 grudnia. Jest tak wielkie, że pali się aż do Trzech Króli. Niestety nad takim żywiłem ciężko zapanować i czasami (na szczęście niezbyt często) zdarza się, że ogień wymknie się spod kontroli i okoliczne budynki idą z dymem, a strażacy muszą przerwać swoje święta i wkroczyć do akcji.
Krampus, Czarny Piotruś… A może Kallikantzaroi? To kolejny czarny charakter, szara eminencja świąt Bożego Narodzenia. Tym razem w Grecji. To paskudny goblin, który mieszka bardzo głęboko pod ziemią. Można się przed nim ustrzec wieszając wewnątrz kominka świńską szczękę. U Greków podniosły i świąteczny nastrój trwa od 6 grudnia, czyli od popularnych mikołajek, aż do 6 stycznia – święta Trzech Króli. Oczywiście okres Bożego Narodzenia jest szczególnie doniośle świętowany.
Pozostając w ciepłych klimatach przenieśmy się do Hiszpanii. Ci to dopiero potrafią się bawić. Od razu z góry przepraszamy za to co zaraz napiszemy, ale to nie nasz wymysł, to po prostu hiszpańska tradycja. Wiadomo, że ze świąt najbardziej cieszą się dzieci. I to właśnie im poświęcona jest tradycja zwana katalan. Co roku kupowany jest specjalnie przygotowany uśmiechnięty kawał drewna. Już sam fakt uśmiechającego się drewna brzmi dziwnie, ale to dopiero początek. Pieniek przeważnie przypomina psa lub łosia. Dodatkowo stawia się go na stojaku imitującym nogi. Pieniek jest w środku pusty więc cała rodzina napełnia go słodyczami i zabawkami. W kulminacyjnym świątecznym momencie dzieci uderzają w pieniek aż dosłownie wydali on całą swoją zawartość. Całości towarzyszy radosna piosenka: Zrób kupkę Pieńku, wydal nugat, orzechy i twaróg! Jeśli ci się nie uda to cię zbijemy, więc zrób kupkę, Pieńku! Wspominaliśmy wcześniej, że to Anglicy mają specyficzne poczucie humoru? Hmm… Warto też wspomnieć, że prezenty – nie licząc defekującego pana Pieńka – dawane są 6 stycznia, na pamiątkę darów, które Jezus otrzymał od mędrców ze Wschodu.
Niedaleko pada jabłko od jabłoni, niedaleko leży Katalonia od Hiszpanii (a ściślej jest jej częścią – chociaż Katalończycy mogliby mieć inne zdanie). Tutaj też fekalna tradycja ma głębokie korzenie. Katalończycy, wzorem przykładnych katolików (jakimi np. nazywamy się my, Polacy), mają swoje jasełka. Jednak w stajence jest dodatkowa postać, nieznana nam. Jest to niewielki mnich Caganer. Stoi sobie po chichu gdzieś w kącie ze spuszczonymi spodniami i robi kupę. I absolutnie nie jest to obrazą kogokolwiek czy świętokradztwem. Caganer po prostu zwiastuje urodzaj i bogate zbiory. W okresie świątecznym każde szanujące się centrum handlowe ma swojego Caganera. I nie jest on już malutki. To ogromna kilkumetrowa figurka mnicha (w sumie bardziej podobnego do krasnala). Stoi on zgięty w pół, a konkretnie wypięty, ze spuszczonymi spodniami, a między nogami leży wielka, zwinięta w ślimaka kupa. Taki oto zabawny zwyczaj. Może nie koniecznie trzeba o nim wspominać przy wigilijnym stole, ale warto wiedzieć, że coś takiego istnieje.
Nie tylko na Ukrainie święta wiążą się z ciekawą legendą. Swoją historią mogą także pochwalić się Włochy. Otóż wieść gminna niesie trzej królowie w drodze do Betlejem postanowili się gdzieś schronić, odpocząć, przespać się. W poszukiwaniu odpowiedniego miejsca natknęli się na dobroduszną czarownicę Befanę. Zjedli więc, napili się i poszli spać. Rano zaproponowali czarownicy żeby poszła z nimi do Dzieciątka. Ta odmówiła twierdząc, że musi posprzątać. Jednak gdy skończyła udała się w drogę śladem trzech króli, mając nadzieję ich dogonić. Niestety nie udało jej się to i błąka się tak aż do dzisiaj. Każdego roku przemierza Włochy wszerz i wzdłuż mając nadzieję, że w końcu jej się uda. Włoskie dzieci zostawiają dla niej wino i jedzenie. A ona zostawia im prezenty, bo liczy, że wreszcie trafi na właściwy dom, ten z Jezusem. Ciekawym jest też, że we Włoszech dość wcześnie ubiera się choinkę, już 8 grudnia.
Francja ma zwyczaje podobne do naszych. Podniosłą atmosferę czuć już na kilka tygodni przed świętami, sklepy dwoją się i troją żeby przyciągnąć klienta, ludzi ogarnia szał zakupów. Nic, czego byśmy nie znali. Ulice pełne są ozdób (niczym warszawski Nowy Świat), a święta spędza się z rodziną. Jest jednak jedna zasadnicza różnica. Francuzi nie znają czegoś takiego jak Wigilia. 24 grudnia to zupełnie zwykły dzień. Wszelkie uroczystości zaczynają się dopiero dzień później. 25 grudnia je się indyka nadziewanego kasztanami i pije dużo szampana. Dzieci wierzą, że prezenty przynosi im Jezus i wkłada do bucików ustawionych przy kominku.
Ale jest jeden rejon we Francji, gdzie święta obchodzone są zupełnie inaczej. To Prowansja. Przed wyruszeniem na pasterkę cała rodzona siada do posiłku zwanego „wielką kolacją”. Na stole są trzy obrusy, a na nich trzy świeczki. I się zaczyna: najpierw wjeżdża fondue, czyli obtaczane w roztopionym serze warzywa. Potem karczochy, sztokfisz i zupa rybna. Ale to tylko taka, można by rzec, przystawka. Najważniejsze są desery. Jest ich trzynaście – w nawiązaniu do Ostatniej Wieczerzy (Jezus i dwunastu apostołów). Zaczyna się od suszonych owoców: figi, rodzynki, a także migdały i orzechy laskowe. Potem owoce kandyzowane, a dalej świeże: od jabłek i gruszek po winogrona i melony. Przewija się także nugat (jako przedostatni deser), czyli słodki smakołyk z miodu, cukru i migdałów. Jako ostatnie na stół wjeżdża ciasto drożdżowe z dodatkiem skórki cytrynowej i pomarańczowej, słodzone cukrem trzcinowym.
No dobra, było ciepło, czasami nawet bardzo (przy Portugalii się trochę rozmarzyliśmy), pora na nieco zimniejsze klimaty. Nie mniej ciekawa jest Skandynawia. Nie wiemy skąd się ten zwyczaj wziął i czemu ma służyć, nie wiemy jaka legenda i historia się z nim wiąże, ale Norwegowie w bożonarodzeniową noc chowają wszystkie swoje miotły. Może ktoś z Was wie i nam powie? Ciekawą tradycję ma także norweskie miasto Bergen. W czasie Adwentu buduje się tam największe na świecie miasteczko wykonane w całości z piernika nazwane Pepperkakebyen.
W Norwegii wielkie miasteczko, a w Szwecji wielka koza. Co prawda nie z piernika tylko słomiana. Buduję się więc tam taką ogromną kozę żeby pierwszego dnia świąt ją podpalić. To dość młoda tradycja, powstała zresztą przez przypadek (chociaż warto pamiętać, że większość kluczowych dla ludzkości odkryć powstawała przez przypadek). Otóż w 1966 roku pewien szwedzki architekt chciał przyozdobić centrum miasta wielką kozą. Takie nawiązanie do tradycji pogańskiej. Koza stanęła w centrum i miała się dobrze, aż do momentu, gdy ktoś, przypadkiem zupełnym (albo i nie – tego się raczej nie dowiemy) w okolicy Nowego Roku zaprószył ogień. Koza poszła z dymem kompletnie i doszczętnie, ale Szwedom tak się to spodobało, że od tego czasu każdego roku urządzają sobie ognisko z kozą w roli głównej. Warto też wiedzieć, że Szwedzi mają prawdopodobnie najdłuższe święta, bowiem oficjalnie zaczynają się już w pierwszą niedzielę adwentu (oczywiście cały ten okres nie jest wolny od pracy). Charakterystyczne jest również to, że nie śpiewa się tam kolęd. Szwedzi po prostu radośnie tańczą wokół choinki.
Sporo już macie ciekawostek do opowiadania, wystarczy pewnie na te święta i jeszcze na kolejne. Przenieśmy się jeszcze tylko na moment za wielką wodę, za ocean, do krainy, gdzie marzenia (ponoć) się spełniają. Do Stanów Zjednoczonych. To mieszanka narodów, tygiel kultur, ale święta w każdej grupie etnicznej wyglądają mniej więcej tak samo. Przede wszystkim istotne jest, że nie ma tam ani Wigilii jako takiej, ani drugiego dnia świąt. W Wigilię co najwyżej ubiera się choinkę, poza tym to zwykły dzień. Potem jest jeden dzień świąt (25 grudnia) i do pracy. Amerykanie z dużym wyprzedzeniem przygotowują się do świąt. Widzieliście pewnie na filmach te domy przystrojone milionami światełek? Właśnie, samo się nie zrobi. Święta bez tych światełek, które z cała pewnością widać z najodleglejszego zakątka galaktyki się nie liczą. Taka tradycja. Święta spędza się w gronie całej rodziny, każdy każdemu przynosi prezenty, dlatego też pod amerykańskimi choinkami zawsze jest nieprawdopodobna sterta podarków. Kładzie się je tam w Wigilię (której się nie obchodzi uroczyście, to tylko dzień ubierania choinki), a otwiera w pierwszy (i jedyny) dzień świąt przed śniadaniem. Bo właśnie wzajemne obdarowywanie się prezentami jest jedną z najważniejszych amerykańskich tradycji. Taki naród, na komercję nastawiony. Chociaż może lepsze to niż wydalanie nugatu przez pana Pieńka w Hiszpanii. Zresztą tradycja to tradycja, nie ma z czym dyskutować.
I już na zupełny koniec, skoro o Amerykę zahaczyliśmy nie wypada nie wspomnieć o Meksyku. To jeden z najbardziej katolickich krajów świata (pewnie na równi z Polską i Brazylią). Dlatego też święta zaczynają znacznie wcześniej, już na dziewięć dni przed wszystkimi. Każdy z tych dziewięciu dni (od 16 do 24 grudnia) ma symbolizować każdy z dziewięciu miesięcy ciąży Maryi. W te dni odbywają się pasadas, czyli pochody, które z kolei symbolizują podróż Maryi i Józefa do Betlejem. Ale nie można zapominać o dzieciach, one też mają atrakcję, mianowicie piniatę. Jest to gliniane, gipsowe lub papierowe naczynie wypełnione cukierkami, które wiesza się pod sufitem. Jedno z dzieci rozbija piniatę kijem i zaczyna się wyścig w zbieraniu słodyczy.
Tak w skrócie wyglądają święta na świecie. Ale wróćmy do Polski. Święta za pasem, warto zatem pomyśleć co podamy na stół. My mamy dla Was jedną propozycję, coś, co z pewnością zachwyci Wasze rodziny. Bo jest i tradycyjne i smakuje wybornie. A i w zrobieniu proste. Mianowicie karp po żydowsku. Dawniej była to jedna z tradycyjnych potraw Żydów polskich, jednak z czasem przyjęło się w całej polskiej kulturze. To bardzo ciekawa propozycja. O tyle inna od tych potraw, które znamy, że jest na słodko. I rdzennie polska. Nie jest znana ani w książka kucharskich Żydów w Izraelu, ani Żydów niemieckich. Na Litwie przyrządzany jest inaczej, nie na słodko. Tam używa się więcej pieprzu, jest bardziej ostry, niż słodki. Tradycyjnie, w domach żydowskich, taki karp podawany był z chałką.
Nie istnieje jeden dominujący przepis na karpia po żydowsku. Jednak wszystkie łączy to, że ryba podawana jest na zimno, w słodkiej galarecie, bogatej w rodzynki i pocięte w paski migdały. Wywar, z którego przygotowywana jest galareta, powstaje z głowy i kręgosłupa ryby, wolno gotowanych przez wiele godzin z dużą ilością cebuli i innych warzyw.
W różnych domach karp taki występował w różnej postaci. Czasami były to dzwonka w całości, czasami z ryby i warzyw był robiony przemielony farsz, który zawijało się w skórę ryby, tak żeby imitowało to całą rybę. My wiemy doskonale, że przed świętami macie wystarczająco dużo pracy, dlatego też nie chcemy dokładać Wam kolejnej zbędnej. Przygotowaliśmy więc optymalny przepis: nie bardzo wymagający, ale jednocześnie dający możliwie maksimum smaku. Czyli nie będziemy gotować wiele godzin, posłużymy się też odrobiną żelatyny, żeby przyspieszyć cały proces i oszczędzić Wasz czas. Ale nie martwcie się, karp na smaku nie straci.