Świeża rybka prosto z kutra, w uroczej smażalni nad Bałtykiem. Brzmi świetnie, ale niestety rzeczywistość nie wygląda już tak różowo. Restauratorzy stosują różne, niekoniecznie etyczne sztuczki, by jak najwięcej zarobić. Wiedzą, że wyjedziemy, a następni klienci i tak do nich przyjdą. Podpowiadamy, na co zwracać uwagę.
Podekscytowani wakacyjną atmosferą zamawiamy posiłek. W menu cena dotyczyła 100 gramów i nawet nie zauważamy, że dostaliśmy 300. Cena będzie zatem wyższa, a czasem dopłaca się też za dodatki (chleb, surówki itd.). Jeśli coś budzi nasze podejrzenia, możemy poprosić o zważenie posiłku przy nas. Chyba że nie zwracamy uwagi na koszt :)
Nad morzem co krok natkniemy się na szyldy informujące o świeżych rybach. Często są to tak naprawdę ryby mrożone. Jeśli np. w środku wakacji ktoś powie Wam, że dostaniecie świeżego dorsza, to prawdopodobnie nie mówi prawdy. W lipcu i sierpniu trwa bowiem okres ochronny dla tych ryb. Z zakazu połowu wyłączone są najmniejsze kutry, ale nie łudźmy się, że zaspokoją tak duży popyt. Nie chodzi o to, że coś złego jest w rybach mrożonych – chodzi o elementarną uczciwość. Pamiętajmy też, że halibut, mintaj czy miruna to nie są ryby bałtyckie.
Bardzo atrakcyjne ceny kuszą, ale gdy są za niskie w porównaniu do tego co dostajemy i w porównaniu do cen w sąsiednich lokalach, to stanowczo powinno wzbudzić nasze podejrzenia. Być może restaurator stosuje tanie zamienniki znanych składników: np. wyrób seropodobny zamiast sera na pizzy, panga udająca dorsza i tym podobne frykasy.
Dajcie znać, co jecie na wakacjach nad polskim morzem i nie tylko. Macie dobre czy złe doświadczenia z restauracjami w sezonie letnim?