Paprykarz Szczeciński. Konserwa-legenda. Konserwa, którą większość z Was pamięta zapewne z czasów swojego dzieciństwa lub okresu młodzieńczego. Nie ma chyba ani jednej osoby, która by się nim nie zajadała. Lekko ostre rybne danie z ryżem. Był tak rozpoznawalny jak buty Relaks, Fiat 126p zwany „maluchem” czy kawa Inka. I równie pożądany jak radiomagnetofon Kasprzak, rower Wigry i telewizor Neptun. Tak, to było coś, wstydu na świecie nie było. Konserwa ta była znana (i podrabiana) nawet w Kolumbii „ciesząc się dużym wzięciem i stanowiąc przedmiot eksportu do krajów sąsiednich” – jak to odnotowano w archiwum szczecińskiego przedsiębiorstwa Gryf. Puszki eksportowane były z Polski do 32 krajów m.in. do ZSRR, Danii, Stanów Zjednoczonych, Japonii, Jordanii, Liberii, Węgier, Wybrzeża Kości Słoniowej i Togo. Ale czym właściwie jest ten paprykarz? I skąd się wziął? Dlaczego właśnie szczeciński? Na te wszystkie pytania, a nawet na więcej, postaramy się odpowiedzieć idąc szklakiem tego, nieco już dziś zapomnianego, przysmaku.
Cała historia ma swoje korzenie w Afryce. Lata 60. ubiegłego wieku były złotym okresem polskiego rybołówstwa dalekomorskiego. Polskie firmy wysyłały statki na cały świat, wszędzie tam, gdzie była jakaś woda i jakieś ryby. Nie inaczej było z firmą Szczecińskie Przedsiębiorstwo Połowów Dalekomorskich i Usług Rybackich „Gryf”. Firma ta była prekursorem połowów na wodach afrykańskich, głównie u wybrzeży zachodniej Afryki. Efektem tych połowów były pierwsze polskie konserwy rybne: gowik w sosie picaylli oraz pagrus w sosie pomidorowym i musztardowym.
I właśnie gdzieś u wybrzeży zachodniej Afryki polscy rybacy z Gryfa zauważyli potrawę, którą wieczorami raczyli się afrykańscy robotnicy portowi. Potrawa ta zwana była czop-czop i składała się ze zmielonych skrawków ryb i ryżu. Dodawana była również niewielka, ale piekielnie ostra papryczka pima. Jak wspomina jeden z pracowników Gryfa: „Smakowała jakbym wziął w usta rozpalone żelazo”. Ale smakowała, to najważniejsze. Na tyle smakowała, że po powrocie do kraju powstała myśl, która wreszcie pozwoliła wykorzystać ścinki mrożonych ryb, które pozostawały przy krojeniu ich na kostki do panierowania. A które, jak dotąd, nie były wykorzystywane i stanowiły swego rodzaju odpad. Oczywiście smak trzeba było nieco złagodzić, wszak zwykły polski zjadacz chleba nie był przyzwyczajony do tak ostrych potraw (zresztą jedzenie których ma czasami uzasadnienie. W krajach o gorętszym klimacie zapobiega się w ten sposób rozwojowi pasożytów). Zatem laboratorium szczecińskiego przedsiębiorstwa wzięło się ostro do pracy i w niedługim czasie receptura była gotowa: 50% ryby, ryż, węgierska pulpa pomidorowa, warzywa i przyprawy, pima. Na samą górę plasterek ogórka, a całość przykryta krążkiem pergaminowego papieru. Zamknięte w solidnej, blaszanej konserwie. Panie, panowie, narodziny Paprykarza Szczecińskiego stały się faktem, pierwsze puszki zeszły z taśmy produkcyjnej w 1967 roku. Okazał się on hitem, Polska oszalała na jego punkcie. Jadł go każdy, firma nie nadążała z produkcją. Gryf wytwarzał rocznie prawie 100 milionów puszek, po 3 dziennie na głowę statystycznego Polaka. Ludzie pragnęli tej aury tajemniczości, zapachu tropików. Bywały momenty, że obok octu, puszki paprykarza były jedyną dostępną w sklepach rzeczą.
Jednak tylko przez kilka pierwszych lat do puszek trafiało mięso afrykańskiego gowika i pagrusa. Wojna domowa w Nigerii sprawiła, że polskie rybołówstwo zaczęło wycofywać się z niebezpiecznych regionów. Flota przesunęła się bardziej na południe, na ówczesne wody namibijskie. A po zakończeniu eksploatacji wód afrykańskich do puszek trafiał atlantycki mintaj i miruna. Jakość tej legendarnej konserwy powoli spadała. Gwoździem do trumny były lata 80. XX wieku. Narastający kryzys gospodarczy (dyplomatycznie nazywany „złożoną sytuacją na rynku wewnętrznym”) sprawił, że dawna, oryginalna receptura odeszła zupełnie w zapomnienie, konserwy dalece odbiegały od klasycznego wzorca. Egzotyczną pimę zastąpiła węgierska mielona papryka, a do puszek trafiały zmielone płetwy, ości i rybie łby. Tragedią okazał się również łowiony na Falklandach błękitek, którym zarzucono w latach 80. polski rynek. Okazał się on zarobaczywiony. Miliony polskich nabywców zajadało się pasożytem kudoa alliaria. Ironią było to, że skupiska tego pasożyta miały długość 2-4 centymetrów i do złudzenia przypominały ziarna ryżu. Dlatego właśnie mógł przez dłuższy czas być spożywany w paprykarzu, jako ryż właśnie. Sytuację nieco ratował fakt, że błękitki trafiały do Polski zamrożone i zawarte w nich pasożyty raczej nie miały szans przeżyć takiej podróży. Poza tym kudoa alliaria nie rozwijają się w organizmie człowieka.
W latach 90. rybołówstwo dalekomorskie przestało być rentowne i ostanie puszki Paprykarza Szczecińskiego zeszły z linii produkcyjnej w 1991 lub 1992 roku, wraz z upadkiem szczecińskiego Gryfa. Firma przestała istnieć, ale przyroda nie lubi próżni. Coś się kończy, coś zaczyna. Umarł król, niech żyje król. Nazwa nigdy nie była chroniona, a norma branżowa dokładnie określająca skład paprykarzu przestała obowiązywać w 1994 roku. Zatem firmy w całe Polsce próbowały płynąć na dawnej legendzie, na nieco już przebrzmiałej i wyblakłej sławie legendarnej konserwy. Paprykarz Szczeciński zaczął być produkowany wszędzie. Od morza, poprzez centralną Polskę i Śląsk aż po podkarpacie. Jednak to już nie było to, co kiedyś. Nikt nie dbał już o legendę tak jak na samym początku robiono to w Gryfie. Nikt nie pamiętał o plasterku ogórka czy pergaminowym krążku. Do puszek trafiają śledzie, całe szprotki, a nawet karp. Jakościowym wyjątkiem jest firma Łosoś z Ustki, która chwali i szczycie się tym, że właśnie jedyną rybą w ich paprykarzu jest łosoś.
Paprykarz nadal jest obecny na sklepowych półkach, pewnie już zagrzał tam miejsce na dobre, pola raczej nie odda, ale daleko mu do tej marki, jaką był kiedyś. Teraz jest po prostu jedną w wielu dostępnych konserw. A my specjalnie dla Was przygotowaliśmy paprykarz taki, jaki pamiętamy z młodości. Ryby nie są te co kiedyś, przyprawy również, ale dzięki zgrabnemu połączeniu w całość wszystkiego, dzięki właściwym proporcjom udało nam się osiągnąć smak zbliżony do legendy. Jesteśmy dumni z tego paprykarza i z przyjemnością oddajemy go Was. Niech jego legenda trwa.